W języku polskim kończące tydzień dwa dni wolne od pracy (sobotę i niedzielę) określa się angielskim słowem weekend, które zapisywane jest wersji oryginalnej, zaś jego wymowa (przynajmniej teoretycznie) powinna być maksymalnie zbliżona do wymowy w języku angielskim, ale z polskim akcentem – na przedostatnią sylabę.
Niektórzy użytkownicy języka uważają, że warto by zastanowić się nad zastąpieniem tego zapożyczenia jakimś polskim odpowiednikiem, bo przecież, jak pisał w XVI wieku Mikołaj Rej – „Polacy nie gęsi i swój język mają”. Póki co nie pojawiły się jednak jakieś poważne propozycje odnośnie tego, jak można określić wolne dni pod koniec tygodnia odpowiednim polskim słowem, więc weekend, bez względu na to, czy to się komuś podoba, czy nie, nie ma na razie alternatywy. Poniżej prezentujemy komentarz na ten temat znanego polskiego językoznawcy i niestrudzonego popularyzatora poprawnej polszczyzny prof. Jerzego Bralczyka:
„Niegdyś skojarzenia z odpoczynkiem niosła tylko niedziela – nazwa dnia, w którym się „nie działało”. Kiedy tylko niedziela była wolna od pracy, koniec tygodnia nie był przez Polaków szczególnie wyróżniany. Teraz, kiedy mamy wolny i piątkowy wieczór – z perspektywą odespania nazajutrz – i sobotę, i niedzielę, zlały się nam one w jedno pojęcie, dla którego potrzebna jest jakaś nazwa. Koniec tygodnia to określenie stanowczo za długie i mało precyzyjne. Z pełnym przyswojeniem weekendu jest pewien kłopot, ponieważ ma on pisownię niemożliwą do spolszczenia: gdybyśmy napisali – nie zważając na wymowę oryginału – łykend (bo przecież nie łikend! – w języku polskim nie występuje połączenie głosek – a więc i liter – ł plus i), mogłoby się to kojarzyć z łykaniem… Gdyby ktoś zaproponował jakiś rodzimy odpowiednik weekendu – równie krótki, a przy tym wyrazisty – moglibyśmy się nad nim zastanowić, ale… Głos rozsądku mi ironicznie podszeptuje, że nawet gdyby państwo znaleźli taki rodzimy wyraz – choćby najpiękniejszy – trudno byłoby go wprowadzić do polszczyzny. Mimo wspomnianych przeszkód weekend tak się w polszczyźnie zadomowił, że chyba już nie sposób go wyrugować.
Każdy język, łącznie z polskim, obrasta w najrozmaitsze wyrazy obce. Jest to zjawisko zupełnie naturalne, świadczące o wzajemnych wpływach kulturowych między narodami. Również język angielski nie należy w tej sprawie do wyjątków: pełno w nim słów pochodzenia francuskiego.”